Wzrok Piotra prześlizgnął się po portretach, lecz szczególniej zajął go obraz o ponurej grze fizjonomji: w sali oświeconej gromnicami stół, zastawiony kryształami i jadłem — cudna kobieta bawi się różą, zaś rozkochany w niej mężczyzna — przebija widmo sztyletem...
Mężczyzna w świetnym oficerskim mundurze papieskiej gwardji...
Wpatrzył się w twarz bladą, demoniczną mężczyzny — i zdało się mu, że jest to nikt inny, tylko sędziwy dziś gospodarz, lecz bez szpecącej go bruzdy nad nosem — z twarzą młodzieńczą, dumną, piękną, zmysłową...
Dalej były obrazy z powstania r. 63, portret pułkownika Sierakowskiego z napisem: Dla księdza Fausta. W kącie stała trumna, w niej skórzana poduszka i trochę siana, nakrytego prześcieradłem. Czyżby ksiądz istotnie tam sypiał?
Wtym usłyszał kroki księdza, i jak żak bojąc się kary, chciał uciec do bibljotecznej komnaty, ale się pohamował: owładnęła nim myśl ponura, zimna, jak wierzchołki Kaukazu nad burzliwą zaworą chmur. Wiała z otchłani jego duszy bezmierna nicość wszystkiego. Ksiądz wniósł na tacy czajnik z wodą gorącą i herbatą, duże szklanice, kawał niekrajanego chleba razowego, rzodkiew, sól i piękne jabłka.
— Oto wilja więzienna — rzekł — pozwól pan ją ze sobą podzielić. —
Z apetytu, z jakim jadł ksiądz ten skromny posiłek, widać było, że karmił się on sam zazwyczaj jeszcze skromniej. Jabłka były dla Piotra zawsze istną radością życia. Wpatrzył się w nie, myśląc o wierszu Słowackiego:
„I krwią mię Pan Bóg porównał z jabłonią,
która nie idzie prędko pod obłoki,
lecz ma ciężarny płód i słodkie soki“.