Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/42

Ta strona została przepisana.

Zawstydził się Piotr, ujrzawszy, że z pochylonej twarzy stoczyły się mu na podłogę duże łzy. Zawstydził się, gdyż objęła go oto wielka hardość:
tak, on schodzący zbyt młodo do mogiły nie będzie niczym niższy od tych mędrców — wobec sprawiedliwości kosmicznej! gdyż jest tymże promieniem, który „W ciemnościach nie ginie“.
Ale zaczęła go dręczyć myśl, że ksiądz jest hipokrytą, kiedy, zdobywszy wierzchołki myśli, podtrzymuje w innych wiarę w ciemny i martwy kanon dogmatów...
Wyraził to mniej więcej oględnie.
— Pan myślisz, że burzami rozwierają się najgłębsze wrota, a może tam trzeba iść przez uspokojenie?
— Burzami czy mrówczą pracą, myślę — że wstyd jest dla obecnego kościoła polskiego, iż nie ma swoich myślicieli, którzyby rozbili stary mur — —
— I?
— Tedy odkryłoby się życie nowe.
— Hm... jak pan mogłeś zabijać, nie wierząc w nic?
— Miałem być Macochem, który zabijał, wierząc? Tak, nie wierzę w nic, prócz w mękę życia i w radość słońca.
— Umysł nie wyczerpuje życia naszych głębin.
— Nie chcę, nic chcę tych domniemanych głębin: tam jest atawizm dawnych przeżytych wierzeń. Niegodne wolności Prometeusza!
— Prometeusz! czyli myśliciel, który zaświatom wyrwał ich tajemnicę! —
Ksiądz zamilkł, Piotr zaś wpatrywał się w obraz.
— W upiory pan wierzysz?
— W upiory?
Piotr spojrzał na księdza, jak na maniaka. Ale postanowił uderzyć z otwartej karty.