Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/45

Ta strona została przepisana.

wiesz — spotykałem się nieraz z kardynałem we czwórkę przy sarkofagu Attisa, ubranym we fijołki. Sarkofag ten służył nam za stół biesiadny nocami w kardynalskim ogrodzie przy Villa Doria Pamphili. Hm... (olbrzymi kłąb dymu wyrzucił ksiądz ze swej fajki).
Razu jednego szedłem pustą uliczką na Trastevere za fortecą Anioła. Ulica pusta; szabla ma wesoło dzwoniła, to znów milkła na brukowcach, porosłych trawą. Nie było ani jednego przechodnia. Mrok, cisza głucha, mimo iż rzędy pałaców starodawnych bywają jeszcze i teraz miejscem hucznych karnawałów...
Balsamiczny wieczór niósł zapach pinji, które mroczniały niby pagody. Jednocześnie jednak wionął mokry zabójczy wiew od wspaniałych łąk na maremmach, które ciągną się od Rzymu wzdłuż morza.
W takiej świeżości wonnej myśl o śmierci zaczęła kołatać cichutko — do zapomnianej maleńkiej furty mojej Jaźni.
Nie było nikogo na ulicy. Nie płonęły tu latarnie. W niektórych oknach mżył blask, ale zakryte były persianami, czyli po naszemu — żaluzjami.
Wtym — upadła róża do mych stóp. Tchnęła wonią tak silną, że napowietrzną drogę, którą leciała, przepoiła też aromatem.
Podjąłem, w mroku jej nie widząc — ale musiała być szkarłatna. Ukryłem ją na piersi, patrząc jednocześnie ku oknu, z którego mogła upaść. Pałac pogrążony był w mroku.
Błysło nagłe światło w oknie parterowym — stała z latarnią w ręce za kratami dama nadzwyczajnej urody.
Obyczajem, praktykowanym przez młodzież arystokratyczną rzymską, zachowującą jeszcze tradycje