Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/46

Ta strona została przepisana.

hiszpańskie, rzuciłem płaszcz bogato wygalonowany w smugę światła, padającą na bruk.
Ugiąłem kolano przed Piękną i, dotknąwszy kapeluszem ziemi, zacząłem mówić jakąś nagłą improwizacją zachwytu i próśb.
Ku zdziwieniu memu dama odrzekła mi po hiszpańsku:
— Teraz jestem samotna, miej łaskę do mnie przyjść... —
Nie trzeba mi było powtórzyć. Staroświecka z bronzu kołatka, utwierdzona nad klamką, przedstawiała nad gniazdem wężów lecącego Feniksa.
Zniknął blask od okna. W ciemnościach drzwi rozchyliły się za naciśnięciem niewidzialnej sprężyny, gdym ujął i machinalnie przekręcił kołatkę. Szedłem omackiem w mroku.
Dziwny, przecudny głos zawołał na mnie po imieniu wysoko nad schodami.
— Seńor Apollino... —
Nigdy w życiu nie słyszałem podobnie fjjołkowego głosu. Zdawało się, że to zadźwiękła fontanna, spadając z czaszy złotej w amforę krysztalną. Taki nieziemny głos mają na wiosnę lodowce górskie, gdy metaliczne dźwięki ich łączą się z mową czarodziejek.
Szedłem zwolna po schodach, przygniatało mnie wzruszenie.
Na drugim piętrze już było jaśniej, drzwi od rozświetlonej sali otwarte.
Postać damy wwiodła mię do wspaniałej komnaty, gdzie sufit wykładany grubemi taflami rzeźbionego czarnego dębu czy hebanu, boczne ściany okryte arrasami — bardzo staroświeckiemi.
Moja dama ubrana w strój, jaki widujemy na obrazach Welaskeza.