Na szczęście mówiłem biegle po hiszpańsku.
Powitała mię skinieniem róży tak ponsowej, że aż czarnej.
Uprzejmie wskazała miejsce naprzeciw siebie.
Zająłem jedno z krzeseł gotyckich, podobnych do tronu i konfesjonału zarazem.
Na stole lśniła wspaniała zastawa z kryształów i najdroższych fajansów emaljowanych, talerze były z grubego srebra.
Znając etykietę hiszpańską, nie ważyłem się przekroczyć jej realnemi pytaniami, lecz, jedząc zamorskie i dziwnie po staroświecku, korzennie zaprawne potrawy — mówiliśmy na temat mistyki i miłości.
Mało pomnę z tej rozmowy, prowadzonej w upojeniu wszystkich zmysłów, oczekujących najwyższego momentu — jeden tylko dwuwiersz, który mi rzekła wśród mnóstwa rzeczy przedziwnych ta Dońa:
La muerte y el amor, pasando el camino,
la noche los tomară en una posada.
To znaczy — jeśli pan nie rozumiesz po hiszpańsku —
— Tak, zapewne? — rzekł Piotr:
— Śmierć i miłość płynęły w gondoli —
noc ich ogarnęła w ciemnych odmętach. —
— Hm... masz pan wyobraźnię na niekorzyść filologji. Wiersz znaczy poprostu:
Śmierć i miłość chodziły jedną drogą —
noc ich zastała w karczmie.
Dość, że następnego dnia — —
— Jak to, kapitan przebył tam całą noc?
— Nie byłem jeszcze księdzem. Zresztą, cóż mam rozwlekać? Czy to, że potrawy zmieniały się szybko,