Następnego dnia wyszedłem, śpiesząc na wartę przed komnatą Jego Świątobliwości.
Potym zaś o godz. 9 miałem eskortować papieża na mszę, którą odprawi wobec wielkiego tłumu unickich pielgrzymów.
Kodeks służbowy w Watykanie jest bardzo surowy, będąc całkowicie na honorze oparty.
Wtym na końcu ulicy spostrzegam, że nie mam przy boku szabli.
Niepodobna bez niej odbyć warty w papieskich pokojach.
Wprawdzie możnaby kupić po drodze, ale — co za wstyd! Kapitanem będąc, który za najmniejsze przekroczenie lub choćby dystrakcję karał miesiącem twierdzy w Zamku Anioła!...
Biegłem nazad.
Zacząłem dobijać się do drzwi.
Milczenie.
Kołatam coraz mocniej, nareszcie już z całych sił, myśląc, że w pałacu tym jest tylko moje Bóstwo i że jeszcze nie udała się na spoczynek.
Milczenie. Wściekłe echa mych szamotań potężnemi dźwierzami okutemi w bronz — mogłyby zbudzić niedźwiedzia ze snu zimowego, cóż dopiero miłośnicę!
Nakoniec — najmniej po kwadransie — wyobrazić me zniecierpliwienie — wyszedł z sąsiedniego domu starzec trzęsący się.
Pęk kluczów miał u pasa.
— A to dla czego Wasza Wielmożność rozwala tu bramę?
Zostawiłem tam szablę.
— Kiedy?
— Kwadrans temu.
— Być nie może.
Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/49
Ta strona została przepisana.