Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/50

Ta strona została przepisana.

Carajo, tonto, porco di Bacco, bougre de canaille, vieux saltimbanque! — ryknąłem wściekły, klnąc wszystkiemi językami — kiedy ja, kapitan gwardji, mówię, to znaczy, że tak jest! ty wieżo z kości starego rekina!
— A jednak to być nie może — odparł starzec z flegmą — pałac niezamieszkały od lat trzystu, należał do pewnej księżny hiszpańskiej. Obecnie jest własnością ostatniego jej potomka, który nigdy tu nie był, a mieszka w więzieniu dożywotnim pono aż w Czili — za jakąś nadzwyczajną zbrodnię. I nikt tu nie wchodził od czasu, kiedy byłem jeszcze młody, ani ja sam, bo mi to w klasztorze pod przysięgą zakazano. —
Osłupiałem, wglądając się w poważne, bezwarunkowo nie kłamiące rysy starca.
Więc obłąkany?
I prosiłem już bardzo uprzejmie, ale zdecydowanie, aby poszukał klucza i pałac mi otworzył.
Po namyśle wstrząsnął głową.
— Ha, śmierć moja się zbliża... mogę Waszą Wielmożność przekonać, i sam zobaczę, czy wszystko w porządku. Tu nocami bywają dziwne rumory... muzykę słychać orkiestry, a czasem jakby sto osób tańcowało... Papieże tu chodzą i odbywają się straszne igrzyska. I tu przychodzi djabeł w postaci kobiety —
— Idźmy, vamos! andiamo! — odparłem niecierpliwie na to snowidzenie starca.
Z mozołem przekręcił klucz w zardzewiałym zamku, bo Feniks ów nad gniazdem węży tym razem jakoś nie otwierał.
— Tasama sień — mruknąłem, wchodząc — szabla ma będzie tam na górze. Trzeba ostrożnie iść, aby śpiącej już zapewne Pani nie obudzić.
— Niema tu żyjących — odparł z mocą starzec. — Widzisz, kapitanie, kurzu jest tu więcej niż cal na