Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/51

Ta strona została przepisana.

schodach. Ale ba... corpo della Madonna! — tu są ślady stóp — akurat właśnie Waszej Wielmożności... Wmieszała się nieczysta siła, albo pan jesteś złoczyńcą, który ma podrobiony klucz! —
Zostawiłem zrzędzącego furtjana, przeskakując naraz po kilka schodów, aby uprzedzić damę o niespodzianym najściu.
Stanąłem na drugim piętrze. Rozwarłem naoścież drzwi, nie otrzymując odpowiedzi na zastukanie.
Nazwałbym pewien rodzaj mistycznego strachu mrozem Komandora, bo zmieniłem się w statuę.
Wszakże sala była pustą zupełnie, a że tasama — mogłem przysiąc, wobec arrasów, mających przy wieczerzy oglądane motywy rycerskie: bój z Maurami, herby królestw Kastylji i Aragonu.
Stół i krzesła te same gotyckie — nie było tylko nakrycia do wieczerzy.
Ale to zrozumiałe. Uprzątnięto. Na zapylonej grubą warstwą posadzce — istotnie, chyba od wieków niezmiatanej — ślady mych stóp! Wiodły, okrążając w wielu miejscach stół. Krokami równemi jak w lunacji — aż do końca drugiego salonu widoczną linją szedł ów ktoś.
W salonie tym nie było już ognia na kominku, wiatr gwizdał.
Podszedłem do wieżowego ekieru, wyłożonego lustrami. Tam nie było maurytańskiego stolika — — jedynie szabla ma stała w kącie.
Gdyby mnie nagła purpurowa błyskawica uderzyła z sufitu, nie byłbym tak wstrząśniony. Jestem w labiryncie mroków. Żadnej nici w tej Abrakadabrze i jeśli nie dojdę zaraz do sypialni pięknej Nieznajomej — to położę krzyż nad swym umysłem. Zresztą nie zdawałem jeszcze sobie sprawy ze znaczenia tych przeżyć.