Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/56

Ta strona została przepisana.

Nie lękam się zgonu. Owszem, patrzę weń, jako w najwyższe wtajemniczenie. Nie dałbym sobie śmiertelnych godzin odjąć za cenę życia wiecznego.
Chcę umrzeć, ale w pełni zachwytu i przerażenia, przebywszy wszystkie stopnie grozy, zamyśleń, wielkich błyskawic, sfinksowych zagadnień. —
Znam bramę z ołowiu.
Przebyliśmy teraz bramę Afrodyty upiornej. Brama to nie z cyny. Metal fałszywy. Spaja i pogrąża ciężarem. Brama to z rubinu; narodziła Was, jak matka w purpurze żądzy. Prowadźcie mię — wy, dawny mędrzec Eleuzyjski ze swym adeptem. Godny jestem być nim. Przysięgam. Można mi wierzyć. Mam duszę rozpaczną, ale świecą w niej oczy mądrości i jasnowidzeń. Tylko zbyt daleko jeszcze ode mnie — i nie będę miał czasu już ku mym własnym Oczom iść.
Wiec prowadź mię Ty, Sokratesie polski, lub może zacieśniam Was znowu — bo Sokrates był realistą...
— I ja jestem realistą. Realizm ten jednak wewnętrzny, którego nie ujmujemy przez zmysły. Znał to Sokrates w swym dajmonie — i nazywał ten głos wewnętrzny — pójściem za swym bogiem... Sequere deum. Ale muszę zrobić zastrzeżenie: W misterjach uczeń zwał się mistos, a wyższy, mający już dar kontemplacji — był to epoptos, nie adept. Nazwa ta przysługiwała w średnich wiekach tym, którzy już władali tajemnicą przemiany kruszców w złoto (filozoficznym kamieniem) lub życiowym eliksirem. Jeśli mnie zaszczycasz tytułem Mistagoga, sam weź pochodnię intuicji, gdyż bez niej będziemy roztrącać się w mroku o rzeczy Niewyrażalne. Nie będę mógł prowadzić Cię, jak to sobie wymarzyłeś, przez bramy w tym porządku misterjów indyjsko­‑irańskich.
Wprawdzie mógłbym dobrać z mego życia róż-