Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/59

Ta strona została przepisana.

dział kawalerii, każąc Kurpiom pieszym iść forsownym marszem przez lasy naprzełaj.
Co pary w końskich płucach gnał szwadron, tj. około 80 ludzi zbrojnych w najlepsze sztucery, piki i szable.
Przelecieliśmy jak wicher przez wieś.
Wypadliśmy przed staw — który był głęboko wśród wzgórz.
Jeszcze nie było widać kąpiących się.
Starowiercy zachowali się z dziwnymi, jak na wojnie podjazdowej, niedbalstwem.
Nie postawili czat.
Kazałem kawalerzystom mym co prędzej okrążyć i łańcuchem staw zagarnąć.
Na me silne gwizdnięcie nagle wdarli się ku wzgórzom, celując ze sztucerów w gromadę hałasującą, chlupiącą się w wodzie z dzikim radosnym rozuzdaniem.
Spiekota bowiem była straszna, samo południe.
Ujrzeli nas, jakby Demonów śmierci. Nastała martwa cisza.
Nie mogli uchwycić broni, ta była w kozły złożona na łące nieco zdala od brzegów.
Zresztą strzelać w górę pod słońce... nie przydałoby się na nic.
Stałiśmy, biorąc ich na cel, jak kaczki. Dwadzieścia strzałów dając na minutę, mogliśmy w ciągu minuty położyć tysiąc sześćset trupów.
Kilkuset ludzi wynosił ich pułk.
Zawyli brodacze... pouklękali wszyscy w czarnym grzązkim mule i zaczęli modlić się do nas z rękami wzniesioneni.
— Batiuszki, pomiłujtie!...
Cobyś pan wtedy zrobił na moim miejscu, będąc dowódcą oddziału? —