Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/62

Ta strona została przepisana.

Wziąłem pięćdziesięciu konnych i przebyliśmy w trzy godziny dzielące nas pięć mil.
Ta hołota jednak nie zapomniała umieścić pikiety. Byli to niegdyś tędzy żołnierze.
Podchodziłem do pikiet w mundurze swym polskim pułkownika — ale dostawszy raz w swe ręce takiego wartownika, łamałem mu karabin o kamień i kazałem go aresztować.
Wziąłem dwuch mych żołnierzy najmłodszych, po lat piętnaście, dzieci zatym, wszedłem do pałacu, który huczał od gwaru. Wtym ujrzawszy, iż na pierwszym piętrze odbywa się orgja, posłałem po czterech starszych żołnierzy i wachmistrza. Malców mych postawiłem u wejścia. Z żołnierzami wkroczyłem na górę, rozwarłem drzwi.
Kilkudziesięciu bandytów z orzełkami u czapek buzowało przy stole, na którym obok mięsiw i antałów z winem leżały nagie dziewki folwarczne. Można było je odróżnić po grubych stopach i potężnych torsach od delikatnych panien, zresztą, te były zalane łzami.
Strasznym był widok ich ojca obywatela, który powiesił się na żyrandolu, nie mogąc tego przeżyć.
Wyuzdanie przelewało się poza wszystkie tamy. Tylko dowódca ich siedział ponury z głową opuszczoną. Słyszałem, iż był to człowiek, który wściekł się i zawziął w sobie na los, a to z powodu, że tyfus plamisty zabił mu niedawno żonę i troje dzieci. Ten w swoim rodzaju bajroniczny Lara, mszczący się na Losie Bogu, mógł wzbudzać litość, ale nie było już dla niej miejsca w mym znieważonym honorze Polaka.
Cztery karabiny kazałem wymierzyć w łby najbliżej siedzących — i, wstąpiwszy do sali, donośnie krzyknąłem: