Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Waruj, łajdactwo! —
Porwał się tylko dowódca ich, spojrzał na mnie i, z flegmą wymierzywszy sobie z krucicy w usta, wypalił. Usta wypełniły się dymem i krwią, runął. Nastało milczenie.
Krótko, nie szczędząc barw na odmalowanie nikczemności, wykazałem im, co uczynili.
Nastała tu, jak dla starowerów, spiekota — tylko — ze wstydu na policzkach.
Jednemu za drugim kazałem wychodzić.
Każdemu z nich zdzierałem szlify, wachmistrz zaś — chłop sześciu stóp i ośmiu cali — wychodzącego brał za kark i, zrzucając ze schodów, uderzał nogą uzbrojoną w ostrogę tak, że rana szła od krzyża aż do pięt.
Folwarcznym dziewkom kazałem rozdać medaljony z Matką Boską i puścić wolne.
Owe panienki zaś — stały się wszystkie siostrami miłosierdzia.
— —
Tejże samej zimy resztki mego oddziału, pędzone jak dzikie zwierzę po kniejach i moczarach Polesia, zajęły wzgórze pod Mozyrzem. Jest to tak zwana Poleska Szwajcarja. Szerokie góry okryte lasami, pełne jarów — nad rzeką Prypecią...
Ukryci za pniami zwalonych drzew i mając plecy zasłonięte lasem, a na przodzie trzy granatniki, czuliśmy się bezpieczni.
Dopadli nas Rosjanie.
Ich strzelcy rozsypali się tyraljerką, lecz my, choćby już z natury położenia, byliśmy górą.
Pułk kozacki ukrywał się w lasku, unikając granatów. Nagle widzę: zdecydowali się na atak, okrążając nas pochyłością wzgórza, które z jednej strony łagodnie zniżało się ku dolinom.