Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/71

Ta strona została przepisana.

Nie miłując jej, pożądam; rozpętany jestem, jak szatan i zrywam wszystkie łańcuchy. Nie wierzę w nieśmiertelność, w nic, w nic! chcę wrócić do dawnego pogaństwa. I nie być księdzem.
Otóż teraz, wpatrując się w to, co było mi niegdyś tak znane i tak uwielbiane, w wspaniałe ciało kobiece — usłyszałem nagle jej sława w lunatyzmie czy zemdleniu:
— Włodziu, jesteś najpodlejszym z ludzi. —
Zamarłem w sobie — i nagle przeraźliwa otchłań zdała się rozwierać u mych stóp.
Bo nie byłem jednym z tych, którzy niewolniczo przyjęli kanony i zachowują je dla oka przełożonych i gromadki wiernych. Dla mnie nie istniał żaden nakaz zewnętrzny, ale miewałem chwile tak głębokiej wizji, że Duch mię wypełniał, zdał mi się okiem, przez które patrzyłem na wszechświat.
Nie ten Duch natury, swawolnemi pląsy igrający na tokowisku cietrzewi, lecz straszliwy Duch Synaju wewnętrznego, który każe w naprężeniu woli wznosić się do Nadczłowieczeństwa.
Może tu drwić kabotyn literacki, żuiser salonowy i jakiś babiszon, dążący do „wyzwolenia“. Lecz mówię ja, który posiadałem niejedną z Wener świata, iż długo czekałem na wezwanie Boga, lecz raz uznawszy Go — we własnej wolnej mojej woli tworzącego — już go zdradzić nie mogłem.
Usunąłem się w kąt — i jakby szatan zawył na łańcuchu, tak ja targnąłem się w sobie. Wreszcie postanowiłem zakończyć już swe życie.
Na to miałem prawo.
Po pierwsze, nie znoszę śmierci w łożu wśród lekarstw. Nie znoszę też śmierci od starości — kiedy ciało staje się już pomarszczonym owocem Morza Martwego.