Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/73

Ta strona została przepisana.

Szybko pociągnęła ku piersiom czaprak, ale przez to obnażyła się znacznie więcej, niż dopuszczała wstydliwość, choćby Nauzikai piorącej bieliznę.
Widząc, że nie jest już odziana natchnieniem, chciałem wyjść.
— Śniło mi się — rzekła — że jestem kapłanką w dawnej słowiańskiej Wenecie. A ty moim kochankiem — i kąpiemy się w morzu. Wstydzisz się mnie?
Wszakże mamy umrzeć — ja pragnę być miłowana... Ty byłeś mi zawsze taki dziwny — chmurny, wiecznie na szczytach lodowych.
Pozwalasz mi, żebym podeszła? —
Milczałem. Wiem, co takie milczenie oznacza: nagłe bez pamięci wtopienie ust swych w zatoki wiśniowe jej ust, załamanie wszystkich praw w tym jedynym, które z mężczyzny czyni Gryfa czarnego, rzucającego się na morze kobiece, aby je wchłonąć... Zaszumiała mi puszcza pieśń dziką tysięcy wojsk Króla Ramy, co szedł walczyć za swą umiłowaną...
Trwało milczenie i już wyraźne z jej strony oczekiwanie. Wreszcie spojrzała.
Wyciągnęła rękę ku mnie.
Musiałem zblednąć straszliwie, bo zapytała: — Miły! czy nie wierzysz mi, że ja ciebie kocham? czy nie wierzysz sobie, że umrzemy za chwilę przy tym ogniu?
— Jestem Księdzem — wyrzekłem, jakbym mówił — jestem zbrodniarzem.
Nie wiem, kto we mnie, wbrew mej świadomej woli, to wypowiedział.
— Odwróć się waćpan — odrzekła nagle, kombinując wszystko.
Zwróciłem się, patrząc przez szparę w dal śnieżną,