Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/76

Ta strona została przepisana.

Nie dawałem strzału, bo ona ścisnęła mnie za rękę, mówiąc:
— Wmiesza się za nas niewidzialny sojusznik, duchy? jak to nazwać... To będzie piorunem z tej olbrzymiej chmury natchnienia i piorun zemści nas... —
Nie wierzyłem jednak w pomoc duchów, mając wspomnienie przegranej bitwy — i jeszcze staranniej zacząłem mierzyć ze sztuceru. Za chwilę sypnę im dwanaście strzałów, każdy będzie nieubłaganie pewny...
Nagle rozległ się przerażający trzask, huk, potym wycie —
wataha zapadła w jezioro —
gdyż to, co braliśmy za polanę, jeziorem było zamarzłym.
My, idąc jedno za drugim, przeszliśmy. Oni w kilkunastu na rozpędzonych koniach zapadli w odmęt.
Wychlusnęła czarna woda i zaciemniła krąg jasny śniegu. W otworze widać już tylko było głowy ludzkie, końskie łby, ręce czepiały się na krach...
Wyrwałem z ogniska bierwiono gorejące i wraz z moją miłą wzięliśmy dwie długie tyki.
Instynkt? Z pewnością tak; i chłop syhirski ratuje zmarzłych więźniów polskich. Biegliśmy po niebezpiecznym już lodzie, zamokłym i popękanym.
Z przerębli uratowaliśmy jednak siedmiu ludzi zaledwo i jednego konia.
Reszta, z powodu mroźnej wody, dostawszy tężca, zaraz utonęła.
Wwiedliśmy ocalonych do chaty, ogień rozpalił się znów, twarze ciemne dońców napełniły się łzami.
Całowali ręce mej towarzyszce, zwąc ją Złota Zorja.
Nakarmili nas, mając torby wypchane zapasami.