Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/77

Ta strona została przepisana.

Zapytała mię Złota Zorja, czy pomogły nam duchy, czy — przypadek?
— Jestem zanadto biologiem, żebym nie przypuszczał istnienia wyższego, niż człowiek. Ale gdyby duchy mogły pomagać, pomogłyby w sprawie ważniejszej, niż — łamanie lodu. Twoja intuicja wyczuła, że ta polana pod śniegiem może być grobem dla nieprzyjaciół. Zbudziłaś we mnie potęgę jasnowidzenia, bo widzę jasno, że droga przed nami strasznie daleka!
— Tobie przez życie, mnie przez śmierć, bo nie powiedziałam ci jeszcze, że jutro umrę.
— W takim razie ja z tobą — szepnąłem.
Ale noc już nas zmagała milczeniem.
Zasnęliśmy na kaukaskich burkach.
Rano rozjazd z naszemi topielcami, którzy zaprzysięgli, że choć walczyć muszą, ale nigdy srogiemi już nie będą.

Tegoż dnia w odległej o kilka mil wiosce spotkaliśmy garść naszego oddziału.
Nastała nowa potyczka ze ścigającemu ich kozakami.
Moja towarzyszka padła martwa, przeszyta dziesiątkiem kul rotowego ognia. Mnie spisy kozackie oporządziły tak, że teraz jeszcze czuję je czasem we wnętrznościach.
W nocy, gdy jechałem z konwojem — usłyszałem cichy szept kozaka. Jeden z topielców.
Rozerżnął mi więzy. Wśród śpiących na koniach kozaków zdołałem zbiec.
Mroczny las przyjął mię znowu — a palił mię teraz ogień zrobienia całej Polski — nieśmiertelną, nagą, nagością marmurów — kościelną!...


∗             ∗