Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/85

Ta strona została przepisana.

Włosy o barwie fijoletowo­‑czarnej, bo to co przechodzi czarność, miewa połysk fijoletu.
Wyobraź oczy jasne, niesamowite, niby dwa opale — lecz bez wyrazów innych, niż obojętność lub szalona tygrysia ponura ekstaza.
Te oczy były cudem grozy i upojenia.
Wobec nich już nie widziało się ani rzęs jedwabistych, ani brwi niby dwa skrzydła czarnego orła szeroko, królewsko rozwieszonych nad temi oczami —
Tylko usta, podobne do rozciętego krwawego granatu, nie przez wielkość, lecz przez barwę zbyt rubinową, dominując zaraz po oczach —
zdały się pieczęcią djabła, lub raną zadaną przez złego ducha tej twarzy.
Ojciec jej, niegdyś piękny kawaler­‑gard, nie miał z Mirą żadnego podobieństwa.
Ona średniego wzrostu, lecz zdająca się czasem wysoką, tak umiała patrzeć zawsze z dali.
Nie była to wcale nasza zwykła delikatna panna z dworu — silnemi były jej piersi, muskularnemi ramiona, musiała być na całym ciele opaloną, gdyż dnie całe spędzała konno w stepach, rozbierając się do naga, w słońcu się prażąc.
Tymczasem ojciec jej dorodny wysoki blondyn o słowiańskim typie, z ustami, które, spadając zbyt nagle w dół, wyglądały jak dwa cięcia kindżałem.
Mieszkali w zamku na wzgórzu.
Zamek ich otoczony drzewami nad rzeką, w wiecznym szczebiocie ptaków, wśród sadów owocowych i w parku, gdzie kwitnęły na lewadach między prastaremi drzewami olbrzymie słoneczniki. Malowniczo.
Na podwórzu roiło się od psów i strzelców, w przedpokoju od żydów, a w salonach — od brudu i gości przy kartach.