Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/87

Ta strona została przepisana.

Ciotka jej, księżna L., nalewająca mi trzecią herbatę i nakładająca konfitur z róży dzikiej i jarzębin — zaczęła mi szeroko opowiadać, jaki znakomity układ zrobiła z pewną obywatelką, którą mieli wyrzucać z majątku. Oto pożyczyła jej sto tysięcy rubli, ale obywatelka musiała wpisać na hipotekę dwieście tysięcy i do tego z góry zapłacić procenty za lat cztery. Wtym spostrzegszy wzrok Miry, rzekła z wdziękiem:
— Niech ksiądz przeżegna pod stołem Mirę, bo ona już z pewnością zawitkę na księdza skręciła. —
Zamiast krzyża pod stołem, wstałem i pożegnałem towarzystwo, idąc do konającego.
Ręce Miry były zimne, choć na twarz wystąpiły rumieńce.
Spowiedź kamerdynera była tak straszliwym wyznaniem historji mieszkańców tego pałacu, osobliwie zmarłej hrabiny, że tylko jej charakter najgłębszej tajemnicy zmuszał mnie obcować nadal z temi ludźmi.
Wysze ciszy na blask księżyca, szedłem parowami, pełnemi czeremch. Znalazszy się wreszcie w swym cichym domku, kreśliłem kartę dawnych łożysk Dniepru...
Nie mogłem długo spać, raz jeszcze oblałem się tuszem zimnej wody, wygimnastykowałem pudowemi hantlami i odmówiłem pół brewjarza rzymskiego, który ma tę właściwość, że sprowadza najmocniejsze sny.
Zbudziło mnie groźne warczenie wyżła.
Zerwałem się.
W oknie otwartym ktoś stał — — kobieta.
Nim zdążyłem zapytać, jakim prawem rozchyliła okno, już była mi na piersi.
Odsunąłem ją, kazałem, by wyszła do drugiego podoju, ubrałem się i spytałem poważnie, czy wie, kogo wizytą swą zaszczyciła?