Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/92

Ta strona została przepisana.

Byłem poruszony do żywego tak śmiałym wyzywaniem mnie do walki, w której brać udziału nie było mi wolno.
Nieznający tego wyrazu pytali mnie, czy każą pannie Mirze biczować się różańcem podczas nabożeństw majowych?
Odrzekłem, że bardzo trafnie wnioskują.
Skorpjonował mnie wzrokiem Albin i zaczął mnie od tego czasu nękać krzyżowemi pytaniami w rodzaju, czy ksiądz nie powinien być przedewszystkim człowiekiem, czy nie znajduje, że panna Mira jest zupełnie litewskim typem, bo ma jasne oczy i lubi pioruny?!...

Kiedy wszystko potym już wyjaśniono, pono pan Albin któregoś wieczora wybrał się pod pałac i, spenetrowawszy, że mastify mocno śpią, zakołatał do otwartego okna Miry.
— Już wiem — hi hi hi! — chichotał piskliwie, trzęsąc swemi kościstemi dłońmi i głową w powietrzu, jakby zsypywał skorpjony z czupryny swej.
— Wielmożna pani Miro, wstań, podejdźno do okna. To słóweczko znaczy —
— Co znaczy, kniaziu much i tarakanów?
— Znaczy ono: nigdy! mai! to co po francusku jamais, po rosyjsku nikogda.
Ksiądz musiał mieć na myśli... hi hi hi... że z panią Mirą razem nie wyjadą... na melony!...
— Idź, głupcze, nie przerywaj mi ciszy.
— Królową Litwy cię zrobię, ja wtajemniczę w zaklęcia wężów... dzisiaj noc wężowa, dzisiaj Olgierd musi się wcielić — on Antychryst zmiażdży podły plugawy kościół, w którym jest sługą ten zakuty czerep... —