Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/93

Ta strona została przepisana.

Z okna wyleciał celnie rzucony w głowę pana Albina taboret, ale na szczęście Litwy ocaliła go bujna wężowa czupryna i aksamitne siedzenie fotelu.
Litwa mogła jeszcze zachować nadzieję, że przez Albina objawi się Antychryst.
Minęła noc, znaleziono w pokoju Miry łóżko zasłane, na którym nikt nie spał, na podłodze w drobne strzępy poszarpana drogocenna mantyla, na której czarnym tle szybowały lazurowe rajskie ptaki.
W stajni nie było wierzchowca.
Panna Mira wróciła dopiero w południe na zziajanym ogierze —
w ręce trzymała pęk bodjaków, w najpyszniejszym humorze rzuciła się w objęcia niespokojnego ojca — i zawołała, aby przyśpieszono obiad.
Od tego też czasu pozwalała przychodzić do pałacu panu Albinowi i nawet grywała z nim na cztery ręce. Tylko raz jeden Hrabia wyrzucił go i nawet zepchnął ze schodów, czego wcielenie Antychrysta nie wzięło za złe, mówiąc — że nie reaguje na policzek — co jest z jego strony „szczytem ironji“.
Hrabia N. patrzył na razie ze wzgardą na tę znajomość, ale pan Albin tak nizko się kłaniał, tak w najwyższe metafory umiał ubierać demonizm hrabiego, tak mu wytargowywał z żydami cenę lasu na wyrąb, tak skręcił kark jednej sprawie sądowej, w której opiekunowie idjotki niezwykle ładnej, lecz jeszcze niemającej lat piętnastu, skarżyli o uwiedzenie — dość że hrabia nie mógł się już bez bałaguły, jak go zwał, obejść.
Ten korzystał z uchylonej furty i, będąc nadzwyczaj łakomy i chciwy, nie opuszczał żadnej sposobności, żeby nie dojeść majoneza choć w kuchni, lub nie nabrać cygar, choć pokryjomu.