Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/94

Ta strona została przepisana.

Zbliżały się już dnie, gdy mieszkańcy pałacu mieli wracać do stolicy.
Nastały „noce rabinowe“.
Niedarmo lud ich się lęka.
Wśród burzy migającej błyskawicami, świat jest karocą piekielną, pędzącą między szeregiem rozwartych kraterów.
Nalatują chmury złych myśli na duszę —
ziemia jawnie opuszczona przez Boga —
głos Kainowy rozlega się wśród jęczącego boru.
Nocy takiej ja spać nie mogłem, długo chodząc po swej izbie, układając w paczkach amonity i nummulity, znalezione w kredowych warstwach, zabytek Morza, które zalewało niegdyś całą Ukrainę.
Rozwarłem okno i patrzyłem w ciemność.
Wstrząsnął mnie jakiś dreszcz przed straszliwą nędzą ludzkiego życia.
Zdala na wzgórzu mroczniał oświetlony zamek —
w piorunach migotały jego okna, zaś występował czarny szkielet murów, niby trumna.
Kotarę zapuściłem, nie chcąc już widzieć łyskawic —
dorzuciłem drew na kominku.
Usiadłem przed ogniem, który jedynie rozświetlał izbę —
zapadł mrok — nagle wystrzeliły płomienie, widocznie dobiegszy żywicznych wnętrz.
Mimowoli spojrzałem na ścianą brak mego karabina! zasmuciłem się, myśląc, że ukradł złodziej, bo drzwi parafji były zawsze otwarte.
Karabin ten, systemu peabody, używany przez Turków w r. 79 z takim powodzeniem, bił silnie, bo na 1000 metrów jeszcze przebijał drzewo.
Stanowił on pamiątkę po rosyjskim majorze, z którym zaprzyjaźniłem się na ekspedycji naukowej.