Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/95

Ta strona została przepisana.

Mniejsza o karabin... ale co będzie z moją duszą w długie zimne wieczory, gdy szatan w postaci Miry zacznie mnie nachodzić?
wiedziałem, że jest fałszywa, wiedziałem, że dla tego dobija się o mnie, żem nieprzystępny, że gdybym z nią istotnie wyjechał na wyspy Markezas lub w góry Himalaje — zdradziłaby mnie z pierwszym amerykańskim miljarderem, któryby mógł dostarczyć środków na jej kaprysy.
Kobiety w ogóle są sprzedajne.
Kupuje się je zwykle pozorem małżeństwa, jeśli biedne.
Kupuje się je ceną wzmożonych blasków i Sardanapalowego użycia, jeśli majętne.
Na tym tle haremowym, odwiecznym wyrastają osobliwe kwiaty święte, lub zbrodnicze tigriny, jak Mira...
Jutro odjeżdża. Postanowiłem z nią się nie pożegnać. Kocham ją. Gdybym jej choć odrobinę wierzył — gdybym pewny był, że umrzemy razem na pustyni jak Manon Lescaut — poszedłbym z nią na kraj świata — — !
Nie poszedłbym, odrzekł we mnie głos cichy, bezwzględny — z tych wielkich granic, gdzie zaczyna się Jaźń.
Jednocześnie huknął wystrzał — to strzelił angielski peabody.
— Co u szatana może to być — zakląłem, podniecony do najwyższego stopnia zagadką.
Wyjrzałem na świat: ustały pioruny i błyskawice — wśród postrzępionych obłoków księżyc płynął, niby barka Ozirisa, gonionego przez okrutnika Tajfuna.
Rozwiązałem sobie ów brak karabina: tylko Albin Hebetko wchodził do mego mieszkania i pożyczał mych strzelb.