Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/98

Ta strona została przepisana.

Doprawdy, djabeł nie mógłby okazać się nikczemniejszym!
Miałem pierwszy impet tak straszny, że porwałem łotra i trząsłem nim — jeszcze chwila, a byłbym mu głowę rozmiażdżył, jak zgniły arbuz.
W tej chwili pożałowałem zapalczywości.
On wszak jest tylko wysłańcem Miry...
I zresztą — chyba naprawdę umiera? wił się, krzycząc, że kona z trucizny, którą mu dała Mira, aby zgładzić w nim świadka.
Nie udzieliłem mu rozgrzeszenia.
Wyszedłem.
Usta me odtąd musiały być zamknięte na wieki.
Koło swego mieszkania napotkałem ludzi, nikt nie śmiał na mnie spojrzeć.
Powitałem: Niech będzie pochwalony Chrystus — nikt mi nie odrzekł.
Przeszedłem z cichą i może dumną twarzą.
Uśmiechał się do mnie Mistrz.
Nie powiem, że mi było dobrze tej nocy.
Mówi święty Franciszek, że największym szczęściem na ziemi jest, gdy podczas zamieci zimowej zakołaczemy głodni, zmarznięci do bram zamku: ogień tęgi buzuje na kominie, prażą się na rożnie kapłony —
wtym wyjdzie kasztelan zamku — i zwymyśla nas, nazywając łotrami i nicponiami —
i, poszczuwszy na nas złe psy, zatrzaśnie bramę.
Wtedy, gdy zamieć się wzmoże, gdy pójdziem w niewiadomą dal coraz bardziej wyczerpani, potykając się na oślizgłej, zimnej grudzie —
wtedy jest największe szczęście, bracie Leonie, mówił święty Poverello.
Tak, tylko ja nie mogłem już ostać się w tej po-