Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/99

Ta strona została przepisana.

kornej, naiwnej żądzy cierpienia, cudnej jak drzewko świecące na Wilji.
Chrystus mój był więcej wiedzą, niż dobrocią — przez ślub uczyniony niegdyś w Rzymie, musiałem zachować średniowieczne samounicestwienia.
Naprawdę zaś, mogąc zmiażdżyć tego łotra jednym słowem — chciałem okazać Mirze — iż jest siła mocniejsza nad jej żądze i jej nienawiść.
Nazajutrz dowiedziałem się, że hrabia był tylko ciężko ranny. Poszedłem do kościoła, msze odprawiłem —
w kościele wszyscy łkali.
Zdaje się, że ja jeden tylko byłem spokojny.
Kiedy podniosłem Sakrament na Podniesienie, ktoś krzyknął:
— Świętokradco!
Poznałem głos Albina i wejrzałem nań.
Stał, nawet nie podniósszy kołnierza od palta — bezczelny, wzrokiem jadowitym mnie przeszywał.
Podobnej nienawiści nie widziałem nigdy we wzroku ludzkim.
Symulował więc otrucie... wulgarnie mówiąc, nabrał mnie — aby wyspowiadawszy się przede mną — oskarżyciela zmusić do milczenia.
Wychodziłem od mszy, on umyślnie na oczy mi się nawijał.
Nie spojrzałem już, bo mi jakoś było za czysto w tej chwili.
Ale przy zakrystji — z boku ujrzałem straszne oczy Wiedźmy.
Nie byłem pewny, czy to była Mira?
Tylko — że nikt inny nie mógł mieć tak cudownie strasznych oczu!