znawa, bo ten wszystko wie, widzi, a nic przed nim zatajono być nie może. Bo ją tak zatrząsamy czasem, nie inaczej jako owym plugawym ogonem lisim co im ławy pocierają. Albowiem snadnie się tego każdy dopatrzy, niech jedno przypadnie leda prywatka, a nietylko już swoja własna, ale niechaj ruszą mnicha, księdza, pana, starosty, wojewody, albo urzędnika jakiego, albo tez szwagra, zięcia albo powinowatego jakiego, wnet usłyszysz prędką obmowę, prędkie a uporne zasadzenie, i czasem niepomierne poswarki, by też to dobrze miało być i z obrażeniem rzeczy pospolitej, kiloby jakiej wioski do czasu podzierżeć dano, albo w nadzieję kłosia jakiego. A cóż gdy już przyjdzie o swą własną, to już tam rzkomo tajemnicami bywa zakryto, a przedsię wszyscy wiedzą, bo pismo powieda, iż niemasz nic tajemnego coby się wyjawić nie miało. A sława i zła i dobra jest barzo głośny dzwon, a brzmi na wszystkie strony szeroko.
A tak poczciwy człowiek, któryby tak zacny urząd a prawie jako jaką świątość, a zwłaszcza ku cnocie swej zwierzony, na się