I przez żyjące koła, oczu pełne.
Jeden duch niemi rządził; każde oko
Przenikającym wzrokiem ogień słało
Między przeklętych, od którego więdły
Ich siły zwykłe: zeschli, wyczerpani,
Bezdusznie, marnie padali znękani.
Lecz on zaledwie część użył swej siły,
Zatrzymał piorun w połowie rozpędu,
Bo nie chciał niszczyć ich, tylko wyrzucić
Z Nieba. Podnosił leżących i spędzał
W gromadę, niby stado kóz trwożliwych;
Gnał je strzałami gromu, trwogą bladą
I przerażeniem, aż do kryształowych
Murów granicznych Nieba: te szeroko
Rozwarły szranki i wnątrz usunęły,
Pozostawiając przepaść czczą, bezdenną.
Zgrozą przejęci cofają się, ale
Tem natarczywsza zgroza gna ich z tyłu.
Spadają głową na dół, z zrębu Nieba;
Wieczny gniew płonie za nimi głęboko,
Aż do otchłani nie mającej brzegu.
»Piekło słyszało huk nieznośny w Niebie,
Widziało Niebo spadające z Nieba,
I przerażone byłoby uciekło,
Lecz przeznaczenie niezmienne zbyt mocno
I zbyt głęboko osadziło jego
Czarne posady. Dziewięć dni padali.
Ryczał struchlały Chaos, zamieszanie
Dziesięciokrotne mając w ich upadku
Po przez bezładne jego państwo, teraz
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/227
Ta strona została przepisana.