Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/288

Ta strona została przepisana.

Nieba, człowieka z gliny, dziecię gniewu,
Które nam na złość Stwórca podniósł z pyłu:
Zatem najlepiej złość złością zapłacić.»
Tak mówiąc, jak mgła czarna wlókł się nisko,
W każdej gęstwinie, wilgotnej lub suchej,
W północnej dobie poszukując węża.
Wkrótce go znalazł uśpionego mocno,
W kłąb zwiniętego, z łbem w środek wsuniętym,
Pełnym rozlicznych subtelnych przebiegów;
Nie w ciemnym kącie, nie w smętnej pieczarze,
Nic nieszkodliwy, leżał na darninie
Bez trwogi sam, i nie budzący trwogi.
Przez gębę wszedł weń Czart i opanował
Zmysły zwierzęce i serce i głowę,
Tchnąc w nią rozumu siłę; lecz nie przerwał
Snu jego, czekał nadejścia poranku.
Gdy więc w Edenie brzask światła błogiego
Padł na wilgotne kwiaty, które wonie
Poranne niosły, gdy wszystko z wielkiego
Ołtarza Ziemi słało Stwórcy w górę
Ciche wielbienie w zapachach dziękczynnych,
Wyszła i para pierwszych ludzi łączyć
Swój głos do chóru tych, którym brak głosu.
Skończywszy modły napawali zmysły
Powietrzem ranka, świeżem, pełnem woni.
Potem zaczęli radzić, w jaki sposób
Najlepiej pracę swą wykonać dzienną,
Która w tak wielkim ogrodzie zbyt szybko
Dwóch par rąk siły zaczęła przechodzić.