Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/301

Ta strona została przepisana.

Słysząc szmer liści, bo zwyczajna była
Igraszek zwierząt, gdy ją spotykały,
A posłuszniejsze były jej skinieniu,
Niźli Cyrcei stado przedzierzgnięte.
Śmielszy już teraz, niewołany stanął
Przed nią, podziwu pełen, zapatrzony,
Często schylając grzebień wieżowaty
I kark błyszcząco emaliowany,
Łasząc się, liżąc ziemię, jej stóp ślady.
Nareszcie jego nieme uwielbienie
I zręczne ruchy zwróciły uwagę
Ewy, a Szatan, językiem śpiczastym
Głos urabiając, tak zaczął pokusę:
«Niechaj się pani wszechwładna nie dziwi,
Jeśli co dziwić cię może, coś sama
Jedynym dziwem! Tem mniej nie uzbrajaj
Wzgardą twych oczu, w których całe niebo
Dobroci, jeśliś o to obrażona,
Żem się tak zbliżył i nienasycenie
Patrzę. Sam jeden, jednak się nie zląkłem
Twojego czoła majestatu, który
W takiej samotni jest jeszcze wznioślejszy.
Stwórcy pięknego piękny wizerunku!
Tyś podziwieniem wszelkiemu stworzeniu,
I wszystkie twory, dane tobie w darze,
Wielbią twą piękność niebiańską z zachwytem,
A tam najwięcej przyciągasz spojrzenia
Gdzie podziwienie szersze kręgi chwyta;
Nie tu w samotni dzikiej, pośród zwierząt,
Brutalnych widzów, zbyt ograniczonych,