I moich myśli bieg był bardzo niski
I podły, równy mojej nędznej strawie:
Oprócz pokarmu lub płci, nie zdołałem
Więcej niczego odróżniać, niczego
Wyższego nad to pojęcia nie miałem.
Aż dnia pewnego, włócząc się po polach,
Spostrzegłem w dali drzewo rozłożyste,
Pełne owoców najpiękniejszej barwy,
Złotych, czerwonych; aby się przypatrzeć
Podpełzłem bliżej, aż tu powiał na mnie
Zapach owoców, budzący oskomę,
Dla powonienia mego rozkoszniejszy
Niż kmin, lub wymię owcy, albo kozy,
Sączące krople mleka, gdy wieczorem
Jagnię lub koźlę nie ssie rozigrane;
Tak silną czułem żądzę skosztowania
Tych pięknych jabłek, że postanowiłem
Nie zwlekać próby; głód też i pragnienie
Miały wymowę, drażnił zapach miły:
Więc owinąłem w koło pień omszony
Bowiem gałęzie daleko od ziemi,
Mogłaby dostać do nich tylko twoja
Albo Adama ręka. Stały w koło
Różne zwierzęta, patrząc z upragnieniem,
Z zazdrością, ale nie mogły dosięgnąć.
Gdy się dostałem pomiędzy gałęzie,
Między owoce wiszące obficie,
Rwałem i jadłem, nie żałując sobie,
Bo nigdy przedtem podobnej uciechy
Nie doświadczyłem w jedzeniu lub piciu.
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/303
Ta strona została przepisana.