Skażona, hańby pastwą, jeńcem śmierci!
O, jakżeś mogła złamać zakaz ścisły,
Zbezcześcić owoc święty, zabroniony?
Jakąż przeklętą zdradą nieprzyjaciel
Nieznany zwiódł cię i pogrążył w zgubę?
Ciebie i mnie też, bo postanowiłem
Umrzeć wraz z tobą. Mogęż żyć bez ciebie?
Mogęż zapomnieć twej słodkiej rozmowy,
Twojej miłości serdecznej, by znowu
Sam pędzić życie w tych lasach zapadłych?
Choćby Bóg stworzył inną Ewę, choćbym
Drugiego żebra udzielił, twej straty
Nigdy by serce moje nie przeniosło!
Nie, nigdy, czuję, że związek natury
Ciągnie mnie; tyś jest ciało z mego ciała,
Kością z mej kości, i od twego losu
Nigdy mojego nie odłączę, z tobą
Chętnie podzielę dobrą i złą dolę!»
To rzekłszy sobie, jak ten, co się budząc
Z ciężkiej rozpaczy, po myślach zbłąkanych
Podda się temu, co nieuniknione,
W spokojnym tonie tak rzecze do Ewy:
«Zuchwały czyn twój, lekkomyślna Ewo,
Niebezpieczeństwem wielkiem grozi, śmiałaś
Nietylko oczy pożądliwe zwrócić
Na owoc święty, dla nas nietykalny,
Pod zagrożeniem przekleństwa, lecz nawet
Jadłaś go. Ale, co przeszło, nie wróci,
Nikt nie odrobi tego, co się stało,
Ni Przeznaczenie, ni też Bóg Wszechmocny.
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/316
Ta strona została przepisana.