Niezliczonemi swemi gałęziami
Okryjcie mnie, i tak ukryjcie, abym
Nigdy nie widział światła!... Ale teraz
Trzeba obmyślić, w tym złym będąc stanie,
Jak skryć przed sobą wzajem owe członki,
Które wstyd każe skrywać? Jakieś drzewo
Da nam szerokich, miękkich liści, które
Złączywszy z sobą, opaszemy biodra
I okryjemy środkową część ciała
Aby nie siedział tam wstyd, przybysz nowy
I nie wyrzucał nam, żeśmy nieczyści!«
Tak radził. Szli więc oboje w gąszcz leśną,
Wkrótce wybrali tam drzewo figowe;
Nie ten gatunek sławiony z owocu,
Lecz owo znane i dziś Indyanom
Dekanu albo Malabaru, które
Szeroko długie rozciąga konary,
Aż opuszczone do ziemi gałązki
Wydają nowe korzenie, i wkoło
Rosną, jak córki przy drzewie macierzy;
Kolumny, w górze złączone sklepieniem,
Tworzą podsienie, w których błądzi echo.
Tam często pasterz indyjski się chroni
Przed spieką słońca w chłodzie, a dogląda
Trzody przez okna wycięte w zieleni.
Te sobie liście obrali szerokie,
Jak Amazonek tarcze, a niemałej
Musieli użyć zręczności, by złożyć
Do swoich bioder opaski. Napróżno:
Grzechu i wstydu nic już nie osłoni!
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/323
Ta strona została przepisana.