Jakże dalecy od dawnego blasku
Swojej nagości! Takich niegdyś Kolumb
Amerykanów znalazł, opasanych
Pierzastym pasem, zresztą nagich, dzikich,
Między drzewami wysp i na wybrzeżach.
Tak przysłonięci i, jak im się zdało,
Z okrytym w części sromem, niespokojni,
Bez ulgi w sercu, siedli i płakali.
Nie tylko łzy im cieką, gorsze fale
W ich sercu huczą: wichry namiętności,
Gniew i nienawiść, nieufność, niezgoda,
Teraz wstrząsają boleśnie ich umysł,
W którym wprzód taka panowała cisza
I pokój, teraz burzy zawierucha.
Rozsądek przestał rządzić, nie słuchała
Swych obowiązków Wola, już oboje
Pod jarzmem Żądzy zmysłowej, co zniska
Opanowała nawet władczy Rozum.
Z tak rozstrojonej piersi, z błędnym wzrokiem,
Głosem zmienionym, urywaną mową,
Adam do Ewy gorzkie śle wyrzuty:
»Obyś słów moich była posłuchała,
I błagań, obyś pozostała przy mnie,
Kiedy owego nieszczęsnego rana
Nie wiem skąd przyszła ci dziwaczna chętka
Wędrówki! Dotąd pozostalibyśmy
Szczęśliwi, nie tak jak teraz, wyzuci
Z wszystkiego, nadzy, nędzni, pełni wstydu.
Niech odtąd próżno nikt swojej wierności
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/324
Ta strona została przepisana.