Woń mięsa, łupy niezliczone, przedsmak
Śmierci wszystkiego, co tylko tam żyje.
Przy twej robocie mnie też brak nie będzie,
Owszem, nieść pomoc tobie zawszem gotów.»
Z rozkoszą wciągał w siebie przy tych słowach
Odór śmiertelnej zmiany w bycie ziemi.
Jak stado ptaków drapieżnych, choć zdala
Leci do pola bitwy o mil wiele,
Do wojsk obozem rozłożonych, czując
Woń ciał żyjących, które w dniu następnym
W krwawem spotkaniu śmierci uledz mają:
Tak straszne Widmo, rozwierając nozdrza
Szeroko w mętne przestworza, zdaleka
Wietrzyło łupy, jakie posiąść miało.
Więc od bram Piekła osobno lecieli
W rozległy, mglisty i zaćmiony Bezrząd
Chaosu, silnie (byli bardzo silni),
Ponad wodami się unosząc, stałe
Albo szlamiste rzeczy, przemieszane
I natłoczone, jak w wściekłej topieli,
Z obu stron pchali do paszczęki Piekła:
Jako dwa wiatry z pod bieguna dmące
Z dwu stron przeciwnych na Chronijskiem morzu
Pędzą lodowe góry, zamykając
Po za Pieczorą przypuszczalną drogę
Na Wschód do brzegów bogatych Kathaju.[1]
Zgęstniałe błoto ubiła do sucha
Śmierć skamieniałą ciężką swą maczugą
Jakby trójzębem, wyspę pływającą
Tworząc, jak Delos niegdyś:[2] resztę wzmacnia
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/338
Ta strona została przepisana.