Cóż jednak, jeśli, wbrew memu mniemaniu,
Śmierć nie jest ciosem, co pozbawia czucia,
Ale początkiem cierpień nieskończonych,
Które uczuwam w sobie i spostrzegam
Wkoło? Biada mi! Obawa wieczności
Wciąż grzmiąco wraca na bezbronną głowę!
Śmierć i ja wieczni i wiecznie złączeni!
Nie sam ja jeden, we mnie i potomność
Stoi w przekleństwie. Ładną ojcowiznę
Muszę zostawić wam, synowie moi!
O, gdybym mógł ją sam roztrwonić, aby
Nic nie zostało wam! Wydziedziczeni
Błogosławionym mniebyście nazwali,
Teraz przeklętym! Ach, czemuż za winę
Jednego cały rodzaj ludzki podpadł
Karze bez winy? Czy tylko bez winy?
Wszystko zepsute, co ze mnie pochodzi:
Umysł i dusza, nietylko nakłonne
Do czynów, ale i do woli takiej
Jak moja. Jakże przed obliczem Boga
Mogą bez winy stanąć? Ostatecznie
Muszę odwołać zarzuty czynione
Jemu, bo wszystko to marne wykręty,
I choć z manowców przeciwko mnie świadczą.
Tak czy inaczej, na mnie, tylko na mnie,
Com jest wszystkiego zepsucia początkiem,
I źródłem, spada cały ciężar winy.
Niech więc i cały gniew na mnie się zwróci!
Głupie życzenie! Czyż mógłbym udźwignąć
Brzemię niż ziemia cięższe, niż świat cały,
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/358
Ta strona została przepisana.