Zwracając się ku niemu, chyląc czoła,
Cześć nadzwyczajną, jak Bogu, składali,
Czyniąc go równym Najwyższemu w Niebie.
Nie omieszkali też i uwielbienia
Wyrazić dla tej jego gotowości
Oddania siebie dla dobra ogółu,
Bo potępione duchy nie straciły
Całej swej cnoty, ażeby źli ludzie
Nie wychwalali się z dobrych uczynków.
Których pobudką próżność i ukryta
Pod gorliwości maską ambicya.
Tak się skończyły ich czarne obrady
Wesołą chwalbą wodza bez zarzutu:
Jak gdy od szczytów skał piętrzą się chmury
Posępne, kiedy wiatr północny drzemie
I zakrywają nieba twarz wesołą,
Ponury żywioł śniegiem albo deszczem
Mroczy krajobraz, aż naraz, ostatnie
Promienie słońce śle na pożegnanie:
Pole tchnie życiem, ptaki ponawiają
Śpiewy, a trzoda ryczeniem wesołem
Napełnia w koło doliny i wzgórza.
O hańba ludziom! Przeklęte demony
Mogą być między sobą w stałej zgodzie
Tylko z pomiędzy istot obdarzonych
Rozumem ludzi piętnuje niezgoda,
Choć pod nadzieją łaski Niebios żyją;
Choć Bóg ogłosił pokój, ich nienawiść
Dręczy, nieprzyjaźń, swary z sobą toczą,
Wszczynają wojny, okrutnie pustoszą
Strona:PL Milton - Raj utracony.djvu/68
Ta strona została przepisana.