Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/103

Ta strona została przepisana.

sobie przepełnione szpitale, wymarłe ulice, przerażenie mieszkańców, cierpienia chorych, brak trumien, ognie, płonące na placach, i mówił sobie:
— Szczęśliwi są tamtejsi merzy!... Takie szczęście nie mnie jest przeznaczone... A co oni robią?... Nic... Tylko tracą głowę... To nie organizatorzy... Niech tu się zdarzy dobra epidemja, ja bym im pokazał... Mnie jeszcze nie znają... A o co ja proszę? O nic... Chcę być tylko użytecznym... Order Legji Honorowej w zupełności by mnie za to wynagrodził...
W tej chwili do zatoki weszła łódź z Quiberon i przybiła do przystani, gdzie stał mer, pogrążony w swych dobroczynnych rozmyślaniach... Naraz drgnął...
— O, mój Boże!... krzyknął.
W łodzi, na sieciach rybackich, leżał marynarz. Ręce i nogi jego konwulsyjnie były zaciśnięte, całe ciało wstrząsała czkawka, jęczał i wymyślał. Wzburzony mer zawołał na właściciela łodzi:
— Wszakżeż ten człowiek jest chory?!... Czy na cholerę?...
— Cholerę?... rzekł właściciel, wzruszając ramionami: Skąd znów... poprostu pijany jest, jak wśinia...
Marynarz w dalszym ciągu jęczał... Dostał kurczy... Podniósł się na rękach, otworzył usta i zaczął wymiotować...
— Prędzej... prędzej... na pomoc!... zawołał mer, to cholera... mówię wam, że to cholera... W Hernac jest cholera...