Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Podeszło do niego kilku ludzi... inni uciekli... Mer wydawał rozkazy:
— Kwasu karbolowego!... Do łaźni go!... Zapalić ognie na bulwarze...
I nie zwracając uwagi na protesty właściciela: „Ja panu mówię, że jest on pijany“, mer wskoczył do łodzi.
— Pomóżcie mi... pomóżcie... Nie obawiajcie się...
Marynarza podnieśli i wynieśli z łodzi. Potem trzech ludzi, z merem na czele, poniosło go do szpitala.
— Co się stało... Co się stało? dopytywały się kobiety na widok tej niezwykłej procesji...
A mer odpowiadał:
— Nic... Idźcie do siebie... Nic... Nie lękajcie się... To cholera...
Kobiety bladły przy tej nowinie i rozbiegały się po całej wsi, wołając w przerażeniu:
— Cholera!... cholera!... u nas jest cholera!...
Wśród ogólnej paniki, mer wydawał rozkazy.
— Uprzedzić rektora... Niech biją w dzwony... Polać ulice chlorem... Nie obawiajcie się... Zapalić ognie, jak w Marsylji...
W szpitalu mer sam pielęgnował marynarza... Rozebrał go, obmył, i zaczął dodawać otuchy pobladłym zakonnicom:
— Widzicie?... ja nie obawiam się.... Nie trzeba się bać... To nic... Ja jestem tu...
Położył chorego do wygrzanego łóżka, wytarł go szczotkami, położył na boki, na nogi, pod pachy i na