się w X. tylko przejazdem... i będzie tu nie dłużej nać tydzień. Lecz obiecuje powrócić...
— Jestem bardzo zajęty... Nie mam czasu... mówi on do mnie.
Zapytałem, czy zajmuje się on tu swojem rzemiosłem...
— Nie, — odpowiedział: Tu odpoczywam... Tu... żyję z dochodów.
Wczoraj jedliśmy obiad u Trisepsa: wydawał obiad na cześć przyjaciela swego i protektora, doktora Trepana. Wszystkich zaproszonych było dziesięć osób, wszystko bogaci, szczęśliwi ludzie. Podczas obiadu i po nim, ma się rozumieć, rozmawialiśmy tylko o biedzie. Bogaci uczuwają jakąś sadystyczną radość, gdy najedzą się i napiją, płacząc nad ubogiemi... Smaczne, korzenne potrawy, rzadkie wina, wspaniałe owoce, kwiaty i srebro podniecają w nas jakieś socjalne instynkta... Spór, który zaczął się od filozofji, powoli przeszedł na anegdoty... Każdy opowiedział swoją historję...
Jeden z zaproszonych, — znany literat, — tęgi, czerwony człowiek z uszami fauna, zaczął:
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ulica Clichy o godz. 1 w nocy. Pada deszcz. Ślizkie błoto ulicy utrudnia chód. Ulica prawie że pusta... Rzadcy przechodnie chowają twarze w pod-