niesione kołnierze swych paltotów; od czasu do czasu wlecze się fiakier pusty, lub wiozący kogoś, nie wiadomo gdzie; po trotuarze, błyszczącym w świetle księżyca, chodzą gdzieniegdzie kobiety...
— Panoczku... panoczku, chodź pan do mnie...
Wykrzykniki plątają się z ordynarnemi wymysłami i pogróżkami... Następuje milczenie... ktoś ucieka i znów wraca... Wszystko to rusza się, kręci, niknie, przychodzi i napada na podobieństwo stada kruków, które zbiegły się na padlinę...
Sklepy sprzedawców wina jeszcze są otwarte i oświetlone ich okna odcinają się żółtemi plamami w cieniu śpiących domów. Zapach alkoholu i piżma — zbrodni i prostytucji, — unosi się w powietrzu.
— Panoczku... panoczku, chodź pan do mnie...
Za mną już od kilku minut idzie jakaś kobieta, której nie widzę, lecz słyszę jej kroki i monotonny, błagalny szept:
— Panoczku... panoczku... chodź pan do mnie...
Zatrzymuję się pod latarnią. Kobieta również zatrzymuje się, lecz chowa się w cieniu. Mimo to mogę się jej przyjrzeć. Nie jest piękna, o, nie! i nie może skusić do grzechu... Gdyż z grzechem łączy się zawsze pojęcie o wesołości i jedwabiu, o perfumach i szalonych oczach, o farbowanych włosach i wykąpanem, podmalowanem, wystrojonem ciele. Ta nieszczęśliwa nie ma nic podobnego. Przedwcześnie postarzała z nędzy, głodu i pijaństwa, zeszpecona ciężką pracą swego tragicznego rzemiosła, zmuszona pod grozą śmierci być powolną każdemu pożądaniu, ograbiana przez sutenera i policjanta, ma bardzo marną minę.
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/114
Ta strona została przepisana.