cze przez kałuże, olbrzymie, okrągłe, jak potworna żaba... Ludzie, wychodzący z jakiegoś szynku, rzucili jej obelgę... Nikniemy w ciemnej ulicy... Ona idzie naprzód, ja podążam za nią...
— To tu... — mówi kobieta: Widzisz, nie skłamałam ci...
Otwiera przymknięte drzwi. W głębi wązkiego korytarza kopci maleńka lampka naftowa, i drżące jej światło kołysze się na ścianach. Wchodzimy... Następuję na coś miękkiego i chwytam ręką za cos lepkiego...
— Poczekaj trochę, gołąbku... Schody są trochę niepewne...
Odzyskała już pewność siebie. Rozumie, że nie powinna się już więcej uniżać, że, prawdopodobnie, nie jest zbyt brzydką, gdyż ja jestem tu, zwyciężyła, przyprowadziła mężczyznę, którego trzeba zatrzymać czułemi słowami, pobudzić do hojności obietnicami miłości... Miłości!... Jam już więcej nie „panoczek„, którego tylko co błagała; jam — „gołąbek“, niespodziany zysk, ten, kto da jej możność najedzenia się następnego dnia lub upić się, ażeby oszukać głód.
Zapala świeczkę i, wskazując mi drogę, prowadzi stromemi schodami. Nieszczęśliwa z trudnością wchodzi po nich; chrapie, oddycha ciężko, i wolną ręką podtrzymuje brzuch, który przeszkadza jej przy chodzeniu.
— Nie gniewaj się, gołąbku... To na trzeciem piętrze...
Balustrada ślizka, ze ścian cieknie, drewniane stopnie trzeszczą pod nogami i trzeba powstrzymywać
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/116
Ta strona została przepisana.