Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/117

Ta strona została przepisana.

oddech, ażeby nie czuć trudnego do zniesienia zapachu, przyniesionego przez ludzi błota, nieczystości, przesiąkłych wilgocią na platformach; za drzwiami słychać głosy, które śmieją się, krzyczą, proszą, targują się, grożą, żądają, pijane, zdławione głosy... O, te głosy! Dźwięk tych głosów w tym strasznym, nocnym przybytku nędzy i... rozkoszy!..
Nareszcie, przyszliśmy. Klucz szczęknął w zamku, drzwi skrzypnęły, i weszliśmy do malutkiego pokoju, gdzie stał jeden połamany, poszarpany, zielonym rypsem kryty fotel i coś w rodzaju łóżka potowego, na którem spała jakaś staruszka; obudzona gwarem, zerwała się i utkwiła we mnie dziwnie nieruchomy wzrok, swych okrągłych, żółtych oczu... Naprzeciwko okna, na przeciągniętym sznurze, suszyła się bielizna.
— Przecież kazałam to sprzątnąć, rzekła kobieta do staruszki, która mrucząc, zdejmować zaczęła bieliznę i układać ją na fotelu.
Jeszcze drzwi, i pokój!.. Jesteśmy sami. Pytam:
— Kto jest ta stara?...
— To ta, która daje mi dziewczynkę gołąbku...
— Matka jej?...
— O, nie!.. Nie wiem skąd ją wzięła. Jest u mnie od wczoraj... Biedna kobieta!!... Też jest bardzo nieszczęśliwa... Syn jej w więzieniu... To mój kochanek... okradł zegarmistrza przy ulicy Blanche, wiesz, tego zegarmistrza?.. Córki jej są w domu publicznym... i nic jej nie dają... Musi przecież również żyć!.. Jak ci się zdaje?.. Tylko przyprowa-