ten jakby się zmartwił, lecz nie nalegał i milcząc odszedł...
Po pół godzinie powrócił... Wyraz twarzy jego się zmienił... Była spokojna, prawie że uradowana... Uśmiechnął się łaskawie do służby... i rzekł nadzwyczaj wesoło:
— Oddajcie mu te cztery arkusze, które napisałem na dole, u portjera... Oddajcie mu je, gdy tylko wróci... Nie zapominajcie... to bardzo ważne...
Potem cicho, prawie że tajemniczo, dodał:
— Rzecz idzie o szczęście ludzkości. Widzicie, jak to konieczne... Lecz, pst!.. Nie mówcie o tem kucharce... Kucharki śmieją się ze szczęścia ludzkości...
Jednocześnie wręczył, po jednemu, te cztery arkusze, pokryte dużem, przeciągiem pismem, to bardzo pewnem, to drżącem... bez żadnej poprawki... Gdzieniegdzie atrament był jeszcze świeży...
— Pst!.. rzekł znów: Liczę na was...
I bez żadnych innych komentarzy, zbiegł szybko ze schodów.
Gość wyjął z kieszeni swego smokingu mały zwitek papieru i rozwinął go.
— Jeżeli między nami są ludzie ze smakiem, ludzie cnotliwi i farsiarze, to proszę ich nie słuchać... Oto ten list:
I przeczytał:
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Szanowny Panie!..
Ach! dobrze wiem, dlaczego mnie pan nie rozu-