do drżenia poematy wiecznego marzenia... medale, obstalunki państwowe, ordery, nagrody... Na parę chwil przyszła mu myśl zamówienia podwójnej trumny, w której mógłby leżeć on obok swej drogiej żony... Jego droga żona... jego Kleopatra... jego Agrypina... jego Niobe... jego królowa Saba!.. Mój Boże!.. Mój Boże!.. I jego malutki Jerzyk, tak cudnie wychylający się z girlandki kwiatów, cały nagi, z różą w ustach, z kołczanem przewiązanym na krzyż... lub lecący z błękitnemi skrzydełkami!.. Mój Boże! mój Boże!..
Znużony zmęczeniem i wzburzeniem, usnął... Kiedy się obudził, słońce zalewało już pokój wesołem światłem. Barnes żałował, że uległ snowi i nawet zaczął robić sobie wyrzuty:
— Spałem! Podczas, gdy ona... Ach!.. przebacz, moja ukochana!.. Lecz ona naprawdę umarła... Co ze mną będzie... Nie mam nic więcej, nic... Malarstwo...
Zrobił gniewny, grożący gest.
— Malarstwo... Ach! tak, malarstwo!.. Ofiarowałem dla niego miłość żony mojej, syna mojego... Jeżelibym zamiast tego żeby być malarzem, był adwokatem, buchalterem, krawcem, kimbądż... to obie te drogie istoty, które straciłem, które zabiłem... tak, gdyż ja je zabiłem, — żyłyby jeszcze... Nie, nie, nie trzeba mi więcej malarstwa... Rozbiję swoją paletę...
Blady, z zapuchłemi oczyma, Barnes popatrzał na żonę długiem i smutnem spojrzeniem.
— Łotr!.. łotr jestem!.. Nie umiałem, ule umiałem kochać ich... łkał.
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/128
Ta strona została przepisana.