— Płótno 120 centimetrów... To będzie wspaniałe... wspaniale...
Wibijał takt nogą: kiwał głową na prawo i na lewo i śpiewał:
— Wspaniałe, wspaniale...
Ustawiwszy w pokoju stalugi, gorliwie zabrał się do pracy. Cały dzień obok nieruchomego, zieleniejącego już ciała, słychać było szelest pędzla i od czasu do czasu, monotonny, bez związku, śpiew Barnesa, który zwykle przy pracy śpiewał...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Na drygi dzień o świcie znów zabrał się do pracy, spiesząc się wykończyć ją, przeklinając podbródek Matyldy, którego „nie mógł schwycić“.
— No, z czegóż zrobiony jest ten przeklęty podbródek?... Wczoraj był liljowy, dziś pomarańczowy... teraz jeszcze zielony.. Ach! biedna moja Matyldo... ty już nie pozujesz tak jak przedtem!... Biedaczko... lewa strona twej twarzy nie rusza się... i kontury zastygają... Niech djabli wezmą!... jak to nieprzyjemnie... Takie rzeczy... trzeba meldować na jednem posiedzeniu... tak!.. oto to niezłe!.. Ach!., nie mam kadmium...
Zaczął szukać w skrzynce, śpiewając z wściekłością...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wchodzący lokaj oderwał Barnesa od pracy.
— No, co takiego?.. Przecież zabroniłem ci niepokoić mnie.
Lokaj odrzekł poważnie: