— Nie mogę już więcej pracować, — mówi do mnie: i jeżeliby w pracowni mojej nie było starych płócien, to nie wiem, jakbym żył... Pamiętasz moją „Wieczerzę u Nerona“?.. Tak... No, więc przed przyjazdem sprzedałem ją do kościoła Sacre-Coeur na Monmartre, jako „Ucztę w Kanie“! Cóż robić?..
Sztuka ginie!.. Ach, moja biedna Matylda, dobrze zrobiła, że umarła.
Próbuję pocieszać go:
— Ty skarżysz się? Lecz tyś, jak i dawniej, znakomity artysta, Wilhelm Barnes... I przyjęto cię do Instytutu!..
— Znakomity?.. jeszczeby też! Ma się rozumieć, jestem znakomity... Znakomity więcej, niż kiedykolwiek... Tylko, jeżeli które bądź z płócien moich wypadkowo sprzedaje się w Hotelu Druot... to oceniają je na siedmnaście franków... w ramie... Mówię ci, że sztuka zginęła... zginęła... zginęła!...
I odchodzi odemnie z tem smutnem proroctwem...
Zamówiłem przewodnika, który ma odprowadzić mnie do ludzi, do żyda, do świata... Jutro o świcie, wyjadę stąd...