Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/14

Ta strona została przepisana.

dojrzeć cośkolwiek, do ucha mego dobiegły wyraźnie następujące słowa:
— No, niech djabli wezmą!... milczcież nareszcie... obudzicie tych cudzoziemców!... I jeżeli przyjdzie im chęć spojrzeć na to, co my tu robimy... ładnie będziemy wyglądać...
Podeszłem do nich i zobaczyłem dziwne, nieoczekiwane widowisko: cały sznur trumien ginął w ciemności... Dziesięć trumien, z których każdą niosło czterech tragarzy... I to w mieście, gdzie nikt nie umierał... Straszna ironja!... Tu dopiero zrozumiałem, dlaczego w X., w przeciągu dwudziestu lat nie było pogrzebu...
Rozwścieczony tem, że municypalne i klubowe władze tak okpiły mnie, zawołałem na jednego z grabarzy:
— Hej! przyjacielu!... co to takiego?... — spytałem, wskazując na trumny.
— To?... — rzekł: — to kufry... kufry odjeżdżających cudzoziemców.
— Kufry... Ha! hal... ha!...
— Tak, kufry... Niesiemy je na dworzec... nr główny dworzec...
Policjant, obserwujący tą procesję podszedł dc mnie.
— Proszę odejść stąd, panie, — grzecznie poprosił: — pan przeszkadza tym ludziom... I tak się już spóźnili... Te kufry, — gdyż są to kufry, — bardzo ciężkie... A pociąg czekać nie będzie...
— Pociąg?... Ha!... ha!... ha!... A gdzie idzie ten pociąg?...
— No...