— Tak, tak!... — rzekł: — anemja, płuca zaatakowane?... neurastenik? alkoholik? syfilityk?... Przepysznie, zobaczymy, zobaczymy... Niech pan siada...
Zaczął szukać czegoś na swojem biurku, zasypując mnie jednocześnie niezliczonemi pytaniami, na które nie zdążyłem nawet odpowiadać.
— Nieszczęsna dziedziczność? ród suchotników? syfilityków? Ze strony ojca? Matki? Żonaty? Kawaler? Kobietki, znaczy się... Kobietki... Ach, Paryż!... Paryż!...
Znalazłszy to, co szukał, znów zaczął rozpytywać mnie, już więcej metodycznie, uważnie mnie wysłuchał, zmierzył mi pierś z gestami krawca, spróbował na dynamo-metrze siłę moich muskułów i zapisał w książeczce odpowiedzi moje i uwagi; potem naraz zwrócił się do mnie z żartobliwem pytaniem:
— Przedewszystkiem... jedno pytanie?... Jeżeli pan umrze tu... czy trzeba będzie balsamować pana?...
Drgnąłem.
— Lecz, doktorze? — Pan wcale nie jest tak źle, — poprawił się ten uprzejmy lekarz: lecz bądź co bądź...
— Myślałem... — rzekłem w roztargnieniu: — ja — ja myślałem, że w X. nigdy nie umierają?
— Ma się rozumieć, ma się rozumieć. Formalnie tu nie umierają. Bądź co bądź, może się zdarzyć — jako wyjątek, pan dopuszcza wyjątki? Pan ma dziewięćdziesiąt dziewięć szans na to, że nie umrze tu. Znaczy się...
— Znaczy się... nie warto mówić o tem, doktorze.
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/16
Ta strona została przepisana.