Po chwili milczenia przedstawił mi się:
— Jestem pierwszym mężem markizy...
Ukłoniłem mu się i przybrałem pozę pytającą.
— Tak, panie... Wciąż jeszcze kocham markizę... Dążę za nią wszędzie, lecz nie ośmielam się rozmawiać z nią, lub pisać do niej... Dlatego myślałem...
— Co pan myślał?
Zmięszał się naraz i westchnął.
— Ach, panie... w moim losie jest coś niezwykłego... Pozwoli mi pan przedewszystkiem opowiedzieć sobie dziwną historję mego ożenienia się...
Zrobiłem znak przyzwalający.
— Kiedy żeniłem się z markizą — zaczął — była to malutka, delikatna blondynka, bardzo dziwna, żywa i czarująca, dziwne, żywe i czarujące zwierzątko, skaczące, jak koziołek i szczebioczące, jak ptaszek. Lecz nie można było jej nazwać ani kobietą, ani zwierzątkiem, ani ptaszkiem. Było to coś zupełnie mechanicznego i zupełnie oryginalnego; lekkomyślna, gadatliwa, hałaśliwa i lekkomyślna istota, nie podzielająca, ani moich poglądów, ani moich gustów, ani mojej miłości. Najważniejsze to jest to, że miała duszę, miniaturową duszę, drobną, lekką duszyczkę, bezustanku fruwającą naokoło mnie i odbierającą mi rozum śmiechem swoim i krzykami swemi.
Laura była moją szóstą żoną... Tak, szóstą.. Dwie umarły nie wiem od czego; pozostałe porzuciły mnie... Dlaczego?... nie wiem... Nie rozumiem równie poco się znów żeniłem; wszak wiedziałem, co mnie oczek
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/27
Ta strona została przepisana.