snące na przeciwległym brzegu i to odbicie zaciemniało powierzchnię rzeki.
— Widzisz — rzekłem jej łagodnie, bez wymówki — mostu niema... lecz napewno czujesz się zmęczoną...
Zacisnęła wargi, nic nie odpowiedziała i przez kilka sekund patrzała na ciemną powierzchnię wody, na wierzby i olchy przeciwległego brzegu.
Powracając tąż samą ścieżką z powrotem, doznawaliśmy jakieś ciężkie, przygniatające nas uczucie i szliśmy wolno i niechętnie.
Widząc, że Laura ze zmęczenia ledwie porusza rogami, zaproponowałem jej swoje ramię. Lecz odnowiła mi stanowczo.
— Nie... nie... Ja nie chcę pańskiej ręki... Nic nie chcę od pana... Pan jest złym człowiekiem.
Wieczorem żona moja nie wyszła do stołu i nie opuściła mnie do swego pokoju, drzwi którego okalały się zamknięte na zasuwkę.
— Daj mi spokój — rzekła do mnie przez drzwi: — jestem chora... i nie chcę pana widzieć...
Napróżno błagałem ją... napróżno zaklinałem, ażeby przebaczyła mi to, że mimowoli sprawiłem jej nieprzyjemność. Nawet posunąłem się do tego, że zacząłem się tłomaczyć...
— No, tak! krzyczałem, targając kluczem od drzwi: no tak... most rzeczywiście był...
Pozostała niewzruszoną i z uporem powtarzała:
— Nie... nie... teraz już zapóźno!... Nie chcę więcej pana widzieć... Idź pan...
Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/31
Ta strona została przepisana.