Odszedłem i przepłakałem całą noc.
— Mój Boże! — mówiłem sobie, chodząc po pokoju — i ta również mi się wymyka... Lecz dla czego? Co się z nią dzieje?... Czy ona nie może przebaczyć mi, że na rzece nie było mostu?... Bardzo możebne. Wszak rzuciła mnie Klementyna dlatego, że razu pewnego wieczorem, kiedy powracała z balu, deszcz zniszczył jej suknię... Lub, być może, szczerze przekonana jest o tem, że ja z wyrafinowanego okrucieństwa, umyślnie poprowadziłem ją, zmęczoną, tą ścieżyną i przyprowadziłem do świadomie nieistniejącego mostu? Chciałbym wiedzieć to... Lecz prawdopodobnie i ona sama nie wie o tem.
Zgodzi się pan, że mi się nie wiedzie?
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zamilkł.
— I pan się rozwiódł? — spytałem go.
— Tak, po pół roku... gdyż byłem zbyt nieszczęśliwy.
— Czy po raz wtóry poszła za mąż?
— W następnym roku wyszła zamąż za Józefa Gandar, ślicznego młodego człowieka, którego dobrze znałem...
Po pewnej przerwie dodał:
— Małżeństwo to sprowadziło go do grobu!
— A!...
— Ku wielkiemu żalowi, tak!
— Jakim sposobem?
Roześmiał się:
— To cała historja — rzekł. — W tydzień po ślubie, przy obiedzie, Laura rzekła do swego męża: